Spotkanie na placu Trzech Krzyży, przyjaciółka czekała za szybą. Wcześniej nerwy, utknęłam w mieszkaniu bez własnych kluczy, a spóźnić się byłoby katastrofą. Rozmowa na potrzeby mojego licencjatu. Inteligencja wśród wiślan była na tapecie. Jerzy wśród rozmówców. Nie mogło być inaczej.
To moje pierwsze wspomnienie. Wtedy zestresowanej studentce socjologii przez myśl nie przeszło, że to spotkanie będzie miało ciąg dalszy. Wtedy liczyły się ustalone z promotorką pytania. Trzymałam się ich uporczywie, obawiając się, że wyjście poza ich ramy, pogrąży mnie całkowicie. Po latach pamiętał, jak czuł się bezradny i jak Go to irytowało. To był styczeń 2005 r. Jedyna książka, jaką dostałam w księgarni w celu zdobycia autografu, to były “Wyznania twórcy pokątnej literatury erotycznej”. Wtedy byłam wściekła, dziś ten zbieg okoliczności niesprzyjających doceniam bardzo. Literacki debiut to nie byle co. Miałam adres mailowy, więc gotową pracę, zgodnie z obietnicą, wysłałam kilka miesięcy później.
Wspominam te emocje z uśmiechem. Wtedy przeżywałam spotkanie z Pisarzem, Autorytetem, w jakimś stopniu także Idolem. Łączyła nas Wisła, wspólne ścieżki, całkiem niemałe grono znajomych, ale wtedy to nie miało żadnego znaczenia. Być może było argumentem, by tego wywiadu udzielić, spotkać się przy coca-coli, zawiesić słowa w oparach wypalanych wtedy jeszcze nałogowo papierosów.
Grudzień 2011 r. Wymiana mailowa z przyjacielem przyniosła także uwagi o samotności. Wśród nich m.in. te zdania: “Unikam – powtarzam – nadawców, których nie mogę natychmiast skasować. Jak się trafi ktoś, kogo uniknąć żadną miarą nie daję rady, rozwiązuję problem w ten sposób, że wpierw wchodzę z nim w więź bliską, a nawet intymną, a następnie korzystając z owej więzi zmuszam go, by cały czas trzymał mordę zamkniętą na kłódkę. Nie jest to żaden cynizm, ale finezyjna lekcja. On ma mordę zamkniętą na kłódkę i w oczach jego wzbiera coraz wyraźniejsza i coraz rozpaczliwsza tęsknota. Jest to najszlachetniejsza z tęsknot. Tęsknota za samotnością mianowicie. Tęsknota za prawdziwą samotnością. Tak. W jego oczach wzbiera wiedza, że samotna jazda rowerem po parku to może nie jest wszystko, ale bywa dużo”.
Tamtej nocy te myśli pomogły oswoić pewien stan rzeczy, emocji, uczuć. Podziałały jak balsam. Noc była bezsenna, instynkt, pewien impuls, wyzwolił potrzebę podziękowania. Wysłałam maila, adres miałam. Nie spodziewałam się odpowiedzi. A jednak przyszła kilkanaście godzin później.
Dialog, najpierw mailowy, szybko także smsowy, miał swoją dynamikę, był wyzwaniem, ale i źródłem satysfakcji. W tamtym czasie realizowałam się jako dziennikarka pełniąca obowiązki redaktor naczelnej.. Choć o tym rozmawialiśmy obiektywnie mało. Wspominam pierwszą rozmowę telefoniczną, dzień był dla mnie trudny, dostałam dużo wsparcia, ciepłej troski. I numer telefonu do Mamy. Nigdy nie wykorzystany. Były też rozmowy ze szpitala, pierwsza podjęta terapia. Doceniałam wpuszczenie mnie do swojego życia, wtedy, tamtego świata.
W Wiśle spotkaliśmy się raz. Colę wypiliśmy w Delicjach i odbyliśmy wspólny spacer, na przekór zdaniu, że w tamtym czasie głównie tu chorował i ukrywał się przed światem. Potem już tylko Warszawa. Ale stacjonarnie, na Hożej. Centrum miasta, widok na Pałac Kultury, dla mnie wtedy inna czasoprzestrzeń. Z zachwytem patrzyłam na regały książek, oglądałam stare fotografie, Jerzy wykazał się ciekawością, sprawdził łączące nas historie, pytał m.in. o dziadka Swaczynę.
To był czas premiery “Dziennika”. Z ołówkiem dostałam egzemplarz książki, w środku inną dedykację. Dużo krótszą. Kiedy to skomentowałam, zapytał, czy mam świadomość, ile mu zajęło jej ręczne wpisanie. Nie miałam, ale doceniam do dziś, książki pilnuję bardziej niż innych.
Są jeszcze “Listy do rodziny, przyjaciół, wydawców” Kafki. Prezent, do którego wróciłam na potrzeby napisania tych wspomnień. Niespodzianka, znalazłam tam kartkę z Gazety Wyborczej z recenzją tej książki, jakieś dwie liczby zanotowane przez Niego na marginesie.
Zawodowo nasze ścieżki się nie przecinały, choć co jakiś czas szukałam powodów. Sporadycznie to się kończyło rozmową telefoniczną. Jerzy oddzwaniał. Kontaktu już dawno nie mieliśmy. Do 29 maja gdzieś z tyłu głowy była tylko świadomość, że gdy będę tego potrzebować, mogę wysłać maila, sms, zadzwonić. Bez gwarancji reakcji. Dobra to mimo wszystko była świadomość.
Dziś mam w sobie przede wszystkim wdzięczność, że mi się ta historia przytrafiła. Było mi dane nie tylko poznanie Pisarza, ale przede wszystkim Człowieka, z wątpliwościami, słabościami, natręctwami, niezwykłą uwagą na drugą osobę, choć w pakiecie dopełnioną często skrajnymi uczuciami. Cierpliwie tłumaczył mi, o co chodzi w spalonym. Był pełen sprzeczności, powaga częściej humor, sporo cynizmu, dużo dosłowności, ale lubił zostawiać pole do szeroko idących interpretacji. Często powtarzał, “możemy wszystko, nie musimy nic”. I jego obecność w moim życiorysie jest tego najlepszym dowodem.
Ta obecność spowodowała także, że zupełnie inaczej czytam jego książki, felietony. Pozwalam sobie korzystać z filtra znajomości troszkę bardziej osobistej. Jest to jakaś forma czytania między wierszami, odnajdywania w zapisanych zdaniach wspominanych w rozmowach opowieści. Często zaznaczam zdania, całe fragmenty, czasem zostawiam komentarz, skojarzenie, w formie notatki na marginesie. On nauczył mnie wchodzić w takie relacje z książkami. Ołówek mam zawsze pod ręką.
Wiadomość o Jego śmierci przyszła od przyjaciela, który uwagami o samotności zainspirował nawiązanie kontaktu. Nie ma przypadku, nawet jak się wydaje, że jest. Koło się zamknie, gdy wspólnie, nie na Groniczku, nie w Wiśle, ale w Kielcach, zamiast znicza na grobie zostawimy ołówek. Wybór miejsca pochówku jest najlepszym dowodem, że zmienił podejście do samotności i wydaje mi się, że jest też formą wyznania miłości. Wisła nic nie traci na ważności. `Jest tak długo, jak Jego książki czytamy, jak o Nim tu pamiętamy.
Katarzyna Koczwara